Poznały się... dawno. Tak dawno, że Apaczowa nie jest w stanie określić dokładnie roku, a co dopiero miesiąca, czy dnia. W czasach, kiedy dzieciństwo spędzało się na podwórku, a nie z nosem w ekranie laptopa, czy tableta. W czasach, gdy zimą szalało się na sankach i urządzało bitwy na śnieżki i nikt nie zastanawiał się, kiedy (i czy w ogóle) spadnie śnieg. W czasach, gdy rozmawiało się oko w oko, a nie pisząc komentarze na Facebooku. Dawno.
Pamięta za to Apaczowa, że były z R. nierozłączne. Mieszkały kilka domów od siebie i widywały się codziennie. Czasem dołączały do sporej, osiedlowej grupy zaprzyjaźnionych dzieciaków, bawiąc się w podchody, czy grając w zbijaka, a kiedy indziej wolały być same. Szyły ubrania dla lalek, czytały książki, słuchały muzyki i gadały, gadały, gadały.
R. miała w ogrodzie domek do zabawy. Nie jakiś tam składzik na narzędzia, ale prawdziwy drewniany domek, w którym mogły robić, co chciały. Na ścianach poprzyklejały plakaty Backstreet Boys, bo R. kochała Nicka, a Apaczowa - Briana. Spały tam obie co najmniej kilka nocy podczas każdych wakacji. Ale zanim zasnęły - gadały, gadały, gadały. I czasem jeszcze wymykały się poza domek, żeby naznosić czereśni z ogrodu, bo wiadomo, że gdy się gada do rana, to człowiek na bank zgłodnieje.
R. była rok starsza od Apaczowej i przez to oczywiście bardziej dorosła, doświadczona i o cały rok mądrzejsza. Apaczowa więcej słuchała, R. więcej mówiła. Apaczowa nieśmiała, R. bardziej przebojowa i odważna. Rozumiały się bez słów, ale nie korzystały z tego, bo ciągle... gadały, gadały i gadały.
Pewnego dnia rodzice R. podjęli decyzję o przeprowadzce. Czarna rozpacz. Otchłań rozpaczy. Rozpacz bez dna. Ale na szczęście zamieszkali w tym samym mieście, więc z czasem obie jakoś pogodziły się z sytuacją, choć nie było już spania w ogrodzie i pogaduszek do rana. No, ale w tym czasie były już nastolatkami, więc miały poważniejsze sprawy na głowie.
R. chciała być pielęgniarką.
Apaczowa...nie wiedziała kim chce być. Była już przecież Apaczową, naprawdę musi być "kimś" jeszcze?
Plany R. musiały trochę poczekać, bo... została mamą w wieku 18 lat. Apaczowa była w niemałym szoku, gdy przyjaciółka po raz pierwszy pojawiła się u niej z płaczącym zawiniątkiem, z którym Apaczowa zupełnie nie wiedziałaby, co zrobić. A R. wiedziała. Była dorosła. Była mamą. Uwielbiała być mamą. Chciała być mamą. I nadal chciała być pielęgniarką.
Poszła do wymarzonej szkoły, a przy dziecku pomagali jej rodzice. Ale po niedługim czasie R. została mamą po raz drugi. I wtedy na jakiś czas odłożyła swoje plany zawodowe. Kiedy została mamą po raz trzeci i to - dodajmy - mamą bliźniąt, nikt już nie wierzył, że R. swoje plany zrealizuje. Nawet Apaczowa. A R., na przekór wszystkim niedowiarkom poszła na studia pielęgniarskie.
Dzieci rosły, a ona studiowała. I kochała swoje dzieci ponad wszystko. Tyle czasu, tyle uwagi i tyle zainteresowania, które poświęcała R. swoim dzieciom wzbudzały u Apaczowej podziw niesamowity. W międzyczasie Apaczowa też została mamą, więc wiedziała ile czasu spędza ze swą (jedyną) córką. A R. dzieliła czas na czworo. I na studia.
Skończyła je z wyróżnieniem! Przed trzydziestką. Z czwórką dzieci. I dostała swą wymarzoną pracę bardzo szybko. I opowiadała Apaczowej, jak jest czasem ciężko, ilu rzeczy się nie spodziewała, ilu by nigdy nie przewidziała. Ale była szczęśliwa. Robiła to, co kocha. I kochała to, co robi.
Miała 32 lata, wymarzoną pracę i cudowne dzieciaki. I może codzienność nie była różowa, ale R. dawała sobie radę ze wszystkim.
I jak zwykle u R., w głowie mnóstwo planów. Dom by chciała kupić, gdzieś na uboczu najlepiej, żeby było miejsce dla kolejnych dzieci.
Dzieci??? Jeszcze???
No tak, bo przecież duży dom nada się idealnie dla dużej ilości dzieci. Stworzy rodzinę zastępczą. Tyle się napatrzyła na cierpiące dzieci, że trzeba przecież pomóc! Już ona na głowie stanie, a zobaczy Apaczowa, że te plany spełni!
Apaczowa wiedziała, że tak będzie. To przecież R.! Kto, jak nie ona dałby temu radę?
Był luty. W piątek R. zadzwoniła do Apaczowej. Musi odwołać sobotnie spotkanie, bo trochę się słabo czuje, grypa chyba jakaś ją dopadła. Miało być spotkanie rodzinne, więc nie chciała Apaczom Córki w razie czego zarazić. Pogadały jak zwykle jeszcze o wszystkim, a żegnając się Apaczowa obiecała, że wpadnie w tygodniu sama do R., jeśli nawet grypa nie przejdzie. A za tydzień spotkają się wszyscy razem, z dziećmi.
W niedzielę zadzwoniła do Apaczowej kuzynka R.
R....
umarła...
godzinę temu...
...........
Nie powiedziała Apaczowa kompletnie nic.
Nie mogła.
Cóż miałaby powiedzieć, kiedy serce jej pękło na milion kawałków?
Cóż miałaby powiedzieć, kiedy była zajęta łykaniem łez, żeby się nimi nie zadławić?
Cóż miałaby powiedzieć, gdyby nawet nie była tym zajęta, skoro w głowie miała kompletną pustkę i chaos?
I cóż miałaby powiedzieć, skoro jedyne, co chciała, to uwolnić wreszcie z płuc jedno wielkie "NIEEEEE!"
I może jeszcze chciała stać się znowu dziewczynką i śmiać się beztrosko z R. w domku w ogrodzie i gapić się na plakaty Backstreet Boys i jeść te czereśnie, aż do bólu brzucha...
A jedyne, co mogła, to siedzieć i myśleć. A tak bardzo chciałaby nie myśleć!
Nie myśleć o tym, dlaczego...
32 lata!!! Pełnia sił, zdrowia i pełnia szczęścia!
Nie myśleć o tym, co z dziećmi? Z mężem? Z matką i ojcem, którzy stracili jedyną córkę?
Tyle marzeń, tyle planów, tyle chęci, tyle wszystkiego.
I nagle, między piątkiem, a niedzielą.. nie ma już nic.
I wpadła Apaczowa do R. w tygodniu. Tak, jak obiecała...
I serce jej pękło na kolejny milion kawałków, bo wiedziała, że to już jest ich ostatnie spotkanie.
I łykała znowu Apaczowa te łzy, nie wierząc, że to się dzieje naprawdę.
I tłumiła szloch patrząc na otępiałą z bólu matkę R., na jej półprzytomnego męża i na najstarszego syna, który był, ale chyba tak naprawdę nie wiedział, gdzie jest.
I stłumiła kolejny szloch na myśl o tej pozostałej trójce, której nie zabrano na pogrzeb, bo nie wiadomo, jak by to się mogło skończyć.
I tak tłumi Apaczowa ten szloch każdego roku w lutym, już od trzech lat.
I każdego roku w lutym nadal tak samo nie wierzy w to, co się stało.
Ale każdego roku w lutym Apaczowa znów przypomina sobie, jakie to ważne, żeby się cieszyć tym, co ma teraz.
Bo za chwilę, za moment, za czas pomiędzy piątkiem i niedzielą...może już nie mieć nic.
środa, 4 lutego 2015
poniedziałek, 2 lutego 2015
Okienko na facjatce.
Lat temu dwadzieścia (ze sporym okładem) wpadła w ręce Apaczowej pewna książka. Właściwie to niezupełnie wpadła, bo otrzymała ją Apaczowa od ukochanej wychowawczyni. I zaczęła ją czytać. I przepadła. A potem nic już nie było takie samo.
A gdy ujrzała Apaczowa ostatnią stronę (tak się zaczytała, że nie zorientowała się wcześniej, iż zbiliża się do końca), nie mogła uwierzyć, że to już, że koniec, że jak to, co teraz??? Jak to będzie nie przenosić się do tamtego świata, nie dotykać go, nie czuć, nie śmiać się i nie płakać z bohaterką? I po raz pierwszy wpadła w prawdziwą otchłań rozpaczy...
No tak, dla tych, którzy czytali, po tym ostatnim zdaniu nie jest już tajemnicą, że chodzi o "Anię z Zielonego Wzgórza". Niby słyszała Apaczowa, że części jest kilka, ale czasy to były takie, że stacjonarnych księgarni jak na lekarstwo, a o sprzedaży wysyłkowej nikt jeszcze nie słyszał. Więc pogrążona była Apaczowa w tej otchłani lat około trzech, no bo ileż można pierwszą część czytać w kółko, znając ją już na pamięć tak, że można całe dialogi powtarzać będąc obudzonym w środku nocy?
I wtedy, pewnego pięknego dnia, wróciła Apaczowa do domu jak na skrzydłach, niosąc pod pachą najnowszą zdobycz. I cóż z tego, że była to ostatnia z tej serii "Rilla ze Złotego Brzegu"? I cóż z tego, że nie wiedząc, jakie losy spotkały Anię przez wszystkie poprzednie części, była Apaczowa w szoku, że Ania ma już dorosłe dzieci? I cóż z tego, że z dawnych bohaterów prawie nikt już nie został, ani rzecz nie dzieje się w Avonlea? Połknęła była tę opowieść jednym haustem, a potem poszło już z górki, gdyż zjawiała się w pewnej księgarni tylko po to, aby spytać, czy mają jaką kolejną część. Aby przestała ich Apaczowa wreszcie nachodzić, sprowadzono dla niej brakujące części, niech uzupełni swój księgozbiór i da wreszcie spokój porządnym ludziom!
Więc czytała jak najęta, nie pamiętając o jedzeniu i piciu i o spaniu też rzadko. A potem jej się zachciało biografii autorki i jeszcze "Świąteczny skarbczyk Ani" i książka kucharska i... wszystko to do księgarni sprowadzono, bo czego się nie robi dla świętego spokoju.
Tak się złożyło, że domki na osiedlu, gdzie wychowała się Apaczowa podobne są do siebie kropka w kropkę i mają...pokoiki na facjatce! Dosłownie, gdyż oprócz łóżka, szafki i dywanu niewiele się w nich mieści. A do tego skosy po obu stronach i niewielkie okienka. Ach! Czy można chcieć czegoś więcej? Zapragnęła mieć Apaczowa tam właśnie pokój, gdyż z jego okna widać bliźniacze okno u sąsiada. Siadała tedy Apaczowa w swym oknie i puszczała wodze fantazji, wyobrażając sobie, że za firanką w tym bliźniaczym oknie jest pokój jej najlepszej przyjaciółki i w razie czego wystarczy się z okna wychylić, aby cały dzień sobie szeptem opowiedzieć.
W rzeczywistości w domu tym mieszkało starsze małżeństwo. Nieduża, okrąglutka, miła, starsza pani i siwy, miły, starszy pan. Wyglądem nie przypominali co prawda Maryli i Mateusza, ale od czego Apaczowa miała swą wyobraźnię? Ile tych dni upłynęło Apaczowej na takich fantazjach, nie sposób zliczyć. Ile dni (i nocy) przesiedziała w tym oknie, czytając po raz milion pięćset piąty wszystkie części po kolei, nie sposób zliczyć. Ile razy błagała matkę, aby jej kupiła sukienkę z bufiastymi rękawami... nie sposób zliczyć.
Aż dnia pewnego po tych dwudziestu latach po "Anię..." sięgnęła Córka Apaczowej... I przeżywa Apaczowa to wszystko raz jeszcze. Tyle, że teraz w najlepszym towarzystwie z możliwych...
A gdy ujrzała Apaczowa ostatnią stronę (tak się zaczytała, że nie zorientowała się wcześniej, iż zbiliża się do końca), nie mogła uwierzyć, że to już, że koniec, że jak to, co teraz??? Jak to będzie nie przenosić się do tamtego świata, nie dotykać go, nie czuć, nie śmiać się i nie płakać z bohaterką? I po raz pierwszy wpadła w prawdziwą otchłań rozpaczy...
No tak, dla tych, którzy czytali, po tym ostatnim zdaniu nie jest już tajemnicą, że chodzi o "Anię z Zielonego Wzgórza". Niby słyszała Apaczowa, że części jest kilka, ale czasy to były takie, że stacjonarnych księgarni jak na lekarstwo, a o sprzedaży wysyłkowej nikt jeszcze nie słyszał. Więc pogrążona była Apaczowa w tej otchłani lat około trzech, no bo ileż można pierwszą część czytać w kółko, znając ją już na pamięć tak, że można całe dialogi powtarzać będąc obudzonym w środku nocy?
I wtedy, pewnego pięknego dnia, wróciła Apaczowa do domu jak na skrzydłach, niosąc pod pachą najnowszą zdobycz. I cóż z tego, że była to ostatnia z tej serii "Rilla ze Złotego Brzegu"? I cóż z tego, że nie wiedząc, jakie losy spotkały Anię przez wszystkie poprzednie części, była Apaczowa w szoku, że Ania ma już dorosłe dzieci? I cóż z tego, że z dawnych bohaterów prawie nikt już nie został, ani rzecz nie dzieje się w Avonlea? Połknęła była tę opowieść jednym haustem, a potem poszło już z górki, gdyż zjawiała się w pewnej księgarni tylko po to, aby spytać, czy mają jaką kolejną część. Aby przestała ich Apaczowa wreszcie nachodzić, sprowadzono dla niej brakujące części, niech uzupełni swój księgozbiór i da wreszcie spokój porządnym ludziom!
Więc czytała jak najęta, nie pamiętając o jedzeniu i piciu i o spaniu też rzadko. A potem jej się zachciało biografii autorki i jeszcze "Świąteczny skarbczyk Ani" i książka kucharska i... wszystko to do księgarni sprowadzono, bo czego się nie robi dla świętego spokoju.
Tak się złożyło, że domki na osiedlu, gdzie wychowała się Apaczowa podobne są do siebie kropka w kropkę i mają...pokoiki na facjatce! Dosłownie, gdyż oprócz łóżka, szafki i dywanu niewiele się w nich mieści. A do tego skosy po obu stronach i niewielkie okienka. Ach! Czy można chcieć czegoś więcej? Zapragnęła mieć Apaczowa tam właśnie pokój, gdyż z jego okna widać bliźniacze okno u sąsiada. Siadała tedy Apaczowa w swym oknie i puszczała wodze fantazji, wyobrażając sobie, że za firanką w tym bliźniaczym oknie jest pokój jej najlepszej przyjaciółki i w razie czego wystarczy się z okna wychylić, aby cały dzień sobie szeptem opowiedzieć.
W rzeczywistości w domu tym mieszkało starsze małżeństwo. Nieduża, okrąglutka, miła, starsza pani i siwy, miły, starszy pan. Wyglądem nie przypominali co prawda Maryli i Mateusza, ale od czego Apaczowa miała swą wyobraźnię? Ile tych dni upłynęło Apaczowej na takich fantazjach, nie sposób zliczyć. Ile dni (i nocy) przesiedziała w tym oknie, czytając po raz milion pięćset piąty wszystkie części po kolei, nie sposób zliczyć. Ile razy błagała matkę, aby jej kupiła sukienkę z bufiastymi rękawami... nie sposób zliczyć.
Aż dnia pewnego po tych dwudziestu latach po "Anię..." sięgnęła Córka Apaczowej... I przeżywa Apaczowa to wszystko raz jeszcze. Tyle, że teraz w najlepszym towarzystwie z możliwych...
czwartek, 29 stycznia 2015
"Nasza Pani"
Było się tak złożyło, że Apaczowej Córka uczęszcza do tej samej podstawówki, co rodzicielka. Z faktu tego rodzicielka zadowolona bardzo, a Córka jeszcze bardziej.
Nauczycieli ze "starej gwardii" zostało niewielu, jakież było więc zdziwienie Apaczowej, gdy okazało się, że jej ukochana wychowawczyni z klas I-III uczy jeszcze, co prawda klasy starsze i tylko jednego przedmiotu, ale zawsze. Były łzy wzruszenia i wspomnień na kilogramy, aż od słowa do słowa wyszło na jaw, że nauczycielka ta przechowuje od ponad 20 lat coś, co otrzymała od 9-letniej Apaczowej! Sama Apaczowa nie miała pojęcia co to by mogło być takiego, a okazało się, że w swym uwielbieniu dla "pani" popełniła dzieło takowe:
Nie sądziła Apaczowa, że jej uwielbienie dla dawnej wychowawczyni może być jeszcze większe, ale okazało się, że może. No bo kto by pamiętał, że jakaś tam 9-latka napisała dla niego wiersz ponad 20 lat temu? Kto by przechowywał ten wiersz przez tyle lat? Kto by czytał ten wiersz od czasu do czasu z łezką wzruszenia w oku? I w końcu kto by skopiował dla siebie ten wiersz, aby oryginał podarować Apaczowej jako tegoroczny prezent gwiazdkowy?
Powiadam Wam, nie zna Apaczowa drugiej takiej osoby. To najpiękniejszy prezent, jaki dostała w życiu. Nie dlatego, że go sama stworzyła. Lecz dlatego, że dla kogoś był on ważny, ktoś dbał o niego i doceniał. Bo jak napisała w pierwszym swym poście: "co ocalone od zapomnienia, to cenniejsze dla niej od złota i diamentów".
Co prawda "miszczem" ortografii jak się okazuje Apaczowa nie była i w konkursie o "Złote Pióro Burmistrza" raczej nie startowała, ale czy to ważne, jeśli spotkała ją po latach taka nagroda?
W dodatku wiersz ma się ukazać w gazetce szkolnej z okazji 70-lecia szkoły, więc Apaczowa zupełnie już spuchła z dumy. Dzięki temu ma przynajmniej wytłumaczenie dla dodatkowych, poświątecznych kilogramów.
Nauczycieli ze "starej gwardii" zostało niewielu, jakież było więc zdziwienie Apaczowej, gdy okazało się, że jej ukochana wychowawczyni z klas I-III uczy jeszcze, co prawda klasy starsze i tylko jednego przedmiotu, ale zawsze. Były łzy wzruszenia i wspomnień na kilogramy, aż od słowa do słowa wyszło na jaw, że nauczycielka ta przechowuje od ponad 20 lat coś, co otrzymała od 9-letniej Apaczowej! Sama Apaczowa nie miała pojęcia co to by mogło być takiego, a okazało się, że w swym uwielbieniu dla "pani" popełniła dzieło takowe:
Nie sądziła Apaczowa, że jej uwielbienie dla dawnej wychowawczyni może być jeszcze większe, ale okazało się, że może. No bo kto by pamiętał, że jakaś tam 9-latka napisała dla niego wiersz ponad 20 lat temu? Kto by przechowywał ten wiersz przez tyle lat? Kto by czytał ten wiersz od czasu do czasu z łezką wzruszenia w oku? I w końcu kto by skopiował dla siebie ten wiersz, aby oryginał podarować Apaczowej jako tegoroczny prezent gwiazdkowy?
Powiadam Wam, nie zna Apaczowa drugiej takiej osoby. To najpiękniejszy prezent, jaki dostała w życiu. Nie dlatego, że go sama stworzyła. Lecz dlatego, że dla kogoś był on ważny, ktoś dbał o niego i doceniał. Bo jak napisała w pierwszym swym poście: "co ocalone od zapomnienia, to cenniejsze dla niej od złota i diamentów".
Co prawda "miszczem" ortografii jak się okazuje Apaczowa nie była i w konkursie o "Złote Pióro Burmistrza" raczej nie startowała, ale czy to ważne, jeśli spotkała ją po latach taka nagroda?
W dodatku wiersz ma się ukazać w gazetce szkolnej z okazji 70-lecia szkoły, więc Apaczowa zupełnie już spuchła z dumy. Dzięki temu ma przynajmniej wytłumaczenie dla dodatkowych, poświątecznych kilogramów.
wtorek, 27 stycznia 2015
Babciowo - Dziadkowo - babeczkowo.
Każdego roku, zaraz po Nowym Roku, Apaczowa Córka ma sporo pracy. Z racji tego, że posiada:
- Babcie - szt. 2
- Dziadków - szt. 2
- Prababcie - szt. 2
- Pradziadka - szt. 1
otwiera małą fabrykę kartek Babciowo - Dziadkowych, aby każdego sprawiedliwie obdarować i o nikim nie zapomnieć.
Ponieważ tylko dwoje z wyżej wymienionych znajduje się na miejscu, kartki trzeba odpowiednio wcześniej przygotować, włożyć do zaślinionej koperty, nakleić zaśliniony znaczek i rozesłać po Polsce.
Dziecię skorzystało z internetowych inspiracji i otworzyło produkcję. Kartki proste, w sam raz do zrobienia dla (niemal) 11-letnich rączek. Ponieważ wszystkie były z założenia podobne do siebie, pokażmy jedynie te dwie, które Apaczowa mogła na spokojnie sfotografować, gdyż zostawały na miejscu.
Dodatkowo Rodzice Apaczowej otrzymali w tym szczególnym dniu również od niej małe słodkie podziękowanie, bo są naprawdę rewelacyjnymi Dziadkami.
Z wiadomych przyczyn babeczki nie zostały rozesłane po Polsce w zaślinionych kopertach.
czwartek, 22 stycznia 2015
Oszalałam...?
- Dziecko kochane, co ty masz takie pomazane przedramię? Przecież prosiłam...
- Ale mamo, to nam pani instruktorka napisała!
- Jak to???
- No taaak! W piątek jest koniec warsztatów i mamy zaprosić rodziców na 15.30 i będziemy dla was tańczyć układy, których się uczyliśmy.
- Ale tu jest napisane, że na 15.00...
- Ale pani mówiła, że na 15.30!
- Ale napisała, że na 15!
- Nie mamo, to jest "30"! I mamy przynieść krótkie granatowe spodenki i jak ktoś ma, to takie spodnie, co mają dużo luzu w kroku, bo jest kilka układów i będziemy się kilka razy przebierać.
- A skąd ja ci w ostatniej chwili takie spodnie wytrzasnę??? Gdzie mam teraz tego na szybko szukać? Ja naprawdę kiedyś oszaleję!
- Mamo już tyle razy mówiłaś, że oszalejesz, że jakbyś naprawdę oszalała tyle razy, co mówiłaś, to byłabyś...no...oszalała!
Trudno się nie zgodzić.
A może ja już oszalałam? Czy tylko ja tu widzę dwa kółka po piętnastce?
- Ale mamo, to nam pani instruktorka napisała!
- Jak to???
- No taaak! W piątek jest koniec warsztatów i mamy zaprosić rodziców na 15.30 i będziemy dla was tańczyć układy, których się uczyliśmy.
- Ale tu jest napisane, że na 15.00...
- Ale pani mówiła, że na 15.30!
- Ale napisała, że na 15!
- Nie mamo, to jest "30"! I mamy przynieść krótkie granatowe spodenki i jak ktoś ma, to takie spodnie, co mają dużo luzu w kroku, bo jest kilka układów i będziemy się kilka razy przebierać.
- A skąd ja ci w ostatniej chwili takie spodnie wytrzasnę??? Gdzie mam teraz tego na szybko szukać? Ja naprawdę kiedyś oszaleję!
- Mamo już tyle razy mówiłaś, że oszalejesz, że jakbyś naprawdę oszalała tyle razy, co mówiłaś, to byłabyś...no...oszalała!
Trudno się nie zgodzić.
A może ja już oszalałam? Czy tylko ja tu widzę dwa kółka po piętnastce?
wtorek, 20 stycznia 2015
Melancholia, czyli święta się skończyły.
Dziś Apaczowa rozebrała choinkę (tak, dopiero!). W związku z tym w jej życiu (i domu) zapanowała jakaś dziwna pustka. Nie to, żeby Wódz nalegał, o nie! I nie to, żeby się z niej jeno suchy badyl ostał, to też nie, wszak (jak widać na załączonym obrazku) choinka to była sztuczna. Ale zawsze, co rok ta pustka zapanować w końcu musi, więc Apaczowa uległa podpowiedziom swego umysłu i rozebrała.
Trzeba Wam wiedzieć, że w Domu na Przedmieściach choinki ubiera się trzy. A potem analogicznie te trzy się rozbiera. Jedna należy do Apaczów i ich Córki, druga jest TYLKO Córki, a trzecia stoi w salonie na parterze i uznaje się ją za dobro wspólne, choć naprawdę jest Rodziców Apaczowej.
A prezentuje się tak:
Z choinką Córki tak łatwo nie jest. Ta z kolei zawsze rozbierana jest ostatnia i to po setnym upomnieniu, że już czas najwyższy, o ile Córka nie ma zamiaru jajek wielkanocnych na igliwiu wieszać.
Choinki jak widać nie są arcydziełem hand-made, nie ma tu koronkowych aniołków, ani frywolitkowych zawieszek, a to z tej prostej przyczyny, że się Apaczowa już drugi rok za naukę takowych bierze i jakoś się do tej pory nie nauczyła.
Ale na swoje usprawiedliwienie ma Apaczowa dzieło popełnione ze swą Córką, które od początku do końca skleciły same. Otóż takowe coś do pokoju gościnnego:
I takowe do korytarza:
Dorwała Apaczowa w ogrodzie biedne gałęzie, potraktowała je farbą w sprayu, pozawieszała światełka i dodała własnoręcznie z Córką robione zawieszki z masy solnej. I są. I oczy Apaczowej cieszą.
A zawieszki z bliska, o bardzo proszę:
A tu jeszcze sobie Apaczowa wstawi coś na pamiątkę, że lubi jak się jej coś błyszczy i świeci. Oby do następnych świąt.
Kto jest kto, czyli witamy w Domu na Przedmieściach.
Skoro już wzięła się była Apaczowa pogodziła z przeznaczeniem i myśl o blogowaniu postanowiła wcielić w życie, wypadałoby z tej okazji słów kilka o sobie i reszcie plemienia napisać (tak na wszelki wypadek, gdyby jednak jakiś "pies z kulawą nogą" raczył tu zajrzeć).
W rolach głównych występować będą:
- Apaczowa - nie pytajcie o genezę tego przydomka. Sięga ona jeszcze czasów licealnych i wolałaby Apaczowa nie dokopywać się do źródła. Ustalmy jedynie, że to kobieta po trzydziestce, nie pracująca zawodowo z wyboru, nie z konieczności.
- Apaczowej Mąż - zwany dalej roboczo Wodzem (niech mu będzie). Człek ciężko pracujący, na dwóch etatach, mający wiele na głowie i gdyby doba miała więcej godzin, wziąłby na głowę jeszcze więcej. W przeciwieństwie do Apaczowej nie lubi on czynić planów dalszych niż na dzień następny, a i to niechętnie.
Apaczowa Córka - Grzeczna i mądra artystyczna dusza. Tako rzecze Apaczowa oraz wpisy na świadectwach z ostatnich kilku lat.
Jako, że Apaczowie niedługo budować będą własne "tipi", przebiegle uznali, że najwygodniej i najbardziej ekonomicznie będzie do czasu zakończenia budowy mieszkać u rodziców Apaczowej (dodajmy, że budowa nawet się jeszcze nie rozpoczęła). W związku z tym poznajmy bohaterów drugoplanowych:
- Matka Apaczowej - kobieta ciężko pracująca, co żadnej pracy się nie boi (dosłownie).
- Ojciec Apaczowej - emeryt, co już swoje w życiu przepracował i teraz może poświęcać się tylko swojej informatyczno - muzycznej pasji.
Miejsce akcji: Dom na Przedmieściach. Jako, że rodzinne miasto Apaczowej wielkością nie grzeszy, nie wiadomo, czy dom ten rzeczywiście na przedmieściach stoi, o ile brać pod uwagę, że do "centrum" ledwo 15 minut drogi piechotą. Skoro jednak osiedle spokojne i jakby od zgiełku i gwaru miastowego dostatecznie oddalone uznajmy, że nazwa jak najbardziej pasuje. Jest to dom rodzinny Apaczowej, który zna od piwnicy, aż po strych, jak własną kieszeń.
Dodać należy, że nowe tipi Apaczowie budować będą jakieś 500m od obecnego domu, ledwo za zakrętem.
Oczywiście to nie wszyscy bohaterowie tej opowieści, ale w razie gdyby się jaka postać miała pojawić, będzie Apaczowa na bieżąco wyjaśniać kto jest kto i w jakim celu się o nim opowiada.
W rolach głównych występować będą:
- Apaczowa - nie pytajcie o genezę tego przydomka. Sięga ona jeszcze czasów licealnych i wolałaby Apaczowa nie dokopywać się do źródła. Ustalmy jedynie, że to kobieta po trzydziestce, nie pracująca zawodowo z wyboru, nie z konieczności.
- Apaczowej Mąż - zwany dalej roboczo Wodzem (niech mu będzie). Człek ciężko pracujący, na dwóch etatach, mający wiele na głowie i gdyby doba miała więcej godzin, wziąłby na głowę jeszcze więcej. W przeciwieństwie do Apaczowej nie lubi on czynić planów dalszych niż na dzień następny, a i to niechętnie.
Apaczowa Córka - Grzeczna i mądra artystyczna dusza. Tako rzecze Apaczowa oraz wpisy na świadectwach z ostatnich kilku lat.
Jako, że Apaczowie niedługo budować będą własne "tipi", przebiegle uznali, że najwygodniej i najbardziej ekonomicznie będzie do czasu zakończenia budowy mieszkać u rodziców Apaczowej (dodajmy, że budowa nawet się jeszcze nie rozpoczęła). W związku z tym poznajmy bohaterów drugoplanowych:
- Matka Apaczowej - kobieta ciężko pracująca, co żadnej pracy się nie boi (dosłownie).
- Ojciec Apaczowej - emeryt, co już swoje w życiu przepracował i teraz może poświęcać się tylko swojej informatyczno - muzycznej pasji.
Miejsce akcji: Dom na Przedmieściach. Jako, że rodzinne miasto Apaczowej wielkością nie grzeszy, nie wiadomo, czy dom ten rzeczywiście na przedmieściach stoi, o ile brać pod uwagę, że do "centrum" ledwo 15 minut drogi piechotą. Skoro jednak osiedle spokojne i jakby od zgiełku i gwaru miastowego dostatecznie oddalone uznajmy, że nazwa jak najbardziej pasuje. Jest to dom rodzinny Apaczowej, który zna od piwnicy, aż po strych, jak własną kieszeń.
Dodać należy, że nowe tipi Apaczowie budować będą jakieś 500m od obecnego domu, ledwo za zakrętem.
Oczywiście to nie wszyscy bohaterowie tej opowieści, ale w razie gdyby się jaka postać miała pojawić, będzie Apaczowa na bieżąco wyjaśniać kto jest kto i w jakim celu się o nim opowiada.
Subskrybuj:
Posty (Atom)