poniedziałek, 2 lutego 2015

Okienko na facjatce.

Lat temu dwadzieścia (ze sporym okładem) wpadła w ręce Apaczowej pewna książka. Właściwie to niezupełnie wpadła, bo otrzymała ją Apaczowa od ukochanej wychowawczyni. I zaczęła ją czytać. I przepadła. A potem nic już nie było takie samo.
A gdy ujrzała Apaczowa ostatnią stronę (tak się zaczytała, że nie zorientowała się wcześniej, iż zbiliża się do końca), nie mogła uwierzyć, że to już, że koniec, że jak to, co teraz??? Jak to będzie nie przenosić się do tamtego świata, nie dotykać go, nie czuć, nie śmiać się i nie płakać z bohaterką? I po raz pierwszy wpadła w prawdziwą otchłań rozpaczy...

No tak, dla tych, którzy czytali, po tym ostatnim zdaniu nie jest już tajemnicą, że chodzi o "Anię z Zielonego Wzgórza". Niby słyszała Apaczowa, że części jest kilka, ale czasy to były takie, że stacjonarnych księgarni jak na lekarstwo, a o sprzedaży wysyłkowej nikt jeszcze nie słyszał. Więc pogrążona była Apaczowa w tej otchłani lat około trzech, no bo ileż można pierwszą część czytać w kółko, znając ją już na pamięć tak, że można całe dialogi powtarzać będąc obudzonym w środku nocy?

I wtedy, pewnego pięknego dnia, wróciła Apaczowa do domu jak na skrzydłach, niosąc pod pachą najnowszą zdobycz. I cóż z tego, że była to ostatnia z tej serii "Rilla ze Złotego Brzegu"? I cóż z tego, że nie wiedząc, jakie losy spotkały Anię przez wszystkie poprzednie części, była Apaczowa w szoku, że Ania ma już dorosłe dzieci? I cóż z tego, że z dawnych bohaterów prawie nikt już nie został, ani rzecz nie dzieje się w Avonlea? Połknęła była tę opowieść jednym haustem, a potem poszło już z górki, gdyż zjawiała się  w pewnej księgarni tylko po to, aby spytać, czy mają jaką kolejną część. Aby przestała ich Apaczowa wreszcie nachodzić, sprowadzono dla niej brakujące części, niech uzupełni swój księgozbiór i da wreszcie spokój porządnym ludziom!

Więc czytała jak najęta, nie pamiętając o jedzeniu i piciu i o spaniu też rzadko. A potem jej się zachciało biografii autorki i jeszcze "Świąteczny skarbczyk Ani" i książka kucharska i... wszystko to do księgarni sprowadzono, bo czego się nie robi dla świętego spokoju.

Tak się złożyło, że domki na osiedlu, gdzie wychowała się Apaczowa podobne są do siebie kropka w kropkę i mają...pokoiki na facjatce! Dosłownie, gdyż oprócz łóżka, szafki i dywanu niewiele się w nich mieści. A do tego skosy po obu stronach i niewielkie okienka. Ach! Czy można chcieć czegoś więcej? Zapragnęła mieć Apaczowa tam właśnie pokój, gdyż z jego okna widać bliźniacze okno u sąsiada. Siadała tedy Apaczowa w swym oknie i puszczała wodze fantazji, wyobrażając sobie, że za firanką w tym bliźniaczym oknie jest pokój jej najlepszej przyjaciółki i w razie czego wystarczy się z okna wychylić, aby cały dzień sobie szeptem opowiedzieć.










W rzeczywistości w domu tym mieszkało starsze małżeństwo. Nieduża, okrąglutka, miła, starsza pani i siwy, miły, starszy pan. Wyglądem nie przypominali co prawda Maryli i Mateusza, ale od czego Apaczowa miała swą wyobraźnię? Ile tych dni upłynęło Apaczowej na takich fantazjach, nie sposób zliczyć. Ile dni (i nocy) przesiedziała w tym oknie, czytając po raz milion pięćset piąty wszystkie części po kolei, nie sposób zliczyć. Ile razy błagała matkę, aby jej kupiła sukienkę z bufiastymi rękawami... nie sposób zliczyć.

Aż dnia pewnego po tych dwudziestu latach po "Anię..." sięgnęła Córka Apaczowej... I przeżywa Apaczowa to wszystko raz jeszcze. Tyle, że teraz w najlepszym towarzystwie z możliwych...


4 komentarze:

  1. Czy Ty mieszkasz na opolszczyźnie? Tak mi te rzędy domków pasują...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie Jarecko, jam z pomorza (tego zachodniego) ;)

      Usuń
    2. Czyli kierunek obrałam dobry :)

      Usuń
    3. Jak najbardziej. Trza jeno pamiętać, coby na ostatnim skrzyżowaniu skręcać na północ ;))

      Usuń