środa, 4 lutego 2015

Każdego roku, w lutym...

Poznały się... dawno. Tak dawno, że Apaczowa nie jest w stanie określić dokładnie roku, a co dopiero miesiąca, czy dnia. W czasach, kiedy dzieciństwo spędzało się na podwórku, a nie z nosem w ekranie laptopa, czy tableta.  W czasach, gdy zimą szalało się na sankach i urządzało bitwy na śnieżki i nikt nie zastanawiał się, kiedy (i czy w ogóle) spadnie śnieg. W czasach, gdy rozmawiało się oko w oko, a nie pisząc komentarze na Facebooku. Dawno.

Pamięta za to Apaczowa, że były z R. nierozłączne. Mieszkały kilka domów od siebie i widywały się codziennie. Czasem dołączały do sporej, osiedlowej grupy zaprzyjaźnionych dzieciaków, bawiąc się w podchody, czy grając w zbijaka, a kiedy indziej wolały być same. Szyły ubrania dla lalek, czytały książki, słuchały muzyki i gadały, gadały, gadały.

R. miała w ogrodzie domek do zabawy. Nie jakiś tam składzik na narzędzia, ale prawdziwy drewniany domek, w którym mogły robić, co chciały. Na ścianach poprzyklejały plakaty Backstreet Boys, bo R. kochała Nicka, a Apaczowa - Briana. Spały tam obie co najmniej kilka nocy podczas każdych wakacji. Ale zanim zasnęły - gadały, gadały, gadały. I czasem jeszcze wymykały się poza domek, żeby naznosić czereśni z ogrodu, bo wiadomo, że gdy się gada do rana, to człowiek na bank zgłodnieje.

R. była rok starsza od Apaczowej i przez to oczywiście bardziej dorosła, doświadczona i  o cały rok mądrzejsza. Apaczowa więcej słuchała, R. więcej mówiła. Apaczowa nieśmiała, R. bardziej przebojowa i odważna. Rozumiały się bez słów, ale nie korzystały z tego, bo ciągle... gadały, gadały i gadały.

Pewnego dnia rodzice R. podjęli decyzję o przeprowadzce. Czarna rozpacz. Otchłań rozpaczy. Rozpacz bez dna. Ale na szczęście zamieszkali w tym samym mieście, więc z czasem obie jakoś pogodziły się z sytuacją, choć nie było już spania w ogrodzie i pogaduszek do rana. No, ale w tym czasie były już nastolatkami, więc miały poważniejsze sprawy na głowie.
R. chciała być pielęgniarką.
Apaczowa...nie wiedziała kim chce być. Była już przecież Apaczową, naprawdę musi być "kimś" jeszcze?

Plany R. musiały trochę poczekać, bo... została mamą w wieku 18 lat. Apaczowa była w niemałym szoku, gdy przyjaciółka po raz pierwszy pojawiła się u niej z płaczącym zawiniątkiem, z którym Apaczowa zupełnie nie wiedziałaby, co zrobić. A R. wiedziała. Była dorosła. Była mamą. Uwielbiała być mamą. Chciała być mamą. I nadal chciała być pielęgniarką.

Poszła do wymarzonej szkoły, a przy dziecku pomagali jej rodzice. Ale po niedługim czasie R. została mamą po raz drugi. I wtedy na jakiś czas odłożyła swoje plany zawodowe. Kiedy została mamą po raz trzeci i to - dodajmy - mamą bliźniąt, nikt już nie wierzył, że R. swoje plany zrealizuje. Nawet Apaczowa. A R., na przekór wszystkim niedowiarkom poszła na studia pielęgniarskie.
Dzieci rosły, a ona studiowała. I kochała swoje dzieci ponad wszystko. Tyle czasu, tyle uwagi i tyle zainteresowania, które poświęcała R. swoim dzieciom wzbudzały u Apaczowej podziw niesamowity. W międzyczasie Apaczowa też została mamą, więc wiedziała ile czasu spędza ze swą (jedyną) córką. A R. dzieliła czas na czworo. I na studia.

Skończyła je z wyróżnieniem! Przed trzydziestką. Z czwórką dzieci. I dostała swą wymarzoną pracę bardzo szybko. I opowiadała Apaczowej, jak jest czasem ciężko, ilu rzeczy się nie spodziewała, ilu by nigdy nie przewidziała. Ale była szczęśliwa. Robiła to, co kocha. I kochała to, co robi.
Miała 32 lata, wymarzoną pracę i cudowne dzieciaki. I może codzienność nie była różowa, ale R. dawała sobie radę ze wszystkim.

I jak zwykle u R., w głowie mnóstwo planów. Dom by chciała kupić, gdzieś na uboczu najlepiej, żeby było miejsce dla kolejnych dzieci.
Dzieci??? Jeszcze???
No tak, bo przecież duży dom nada się idealnie dla dużej ilości dzieci. Stworzy rodzinę zastępczą. Tyle się napatrzyła na cierpiące dzieci, że trzeba przecież pomóc! Już ona na głowie stanie, a zobaczy Apaczowa, że te plany spełni!

Apaczowa wiedziała, że tak będzie. To przecież R.! Kto, jak nie ona dałby temu radę?

Był luty. W piątek R. zadzwoniła do Apaczowej. Musi odwołać sobotnie spotkanie, bo trochę się słabo czuje, grypa chyba jakaś ją dopadła. Miało być spotkanie rodzinne, więc nie chciała Apaczom Córki w razie czego zarazić. Pogadały jak zwykle jeszcze o wszystkim, a żegnając się Apaczowa obiecała, że wpadnie w tygodniu sama do R., jeśli nawet grypa nie przejdzie. A za tydzień spotkają się wszyscy razem, z dziećmi.

W niedzielę zadzwoniła do Apaczowej kuzynka R.
R....
umarła...
godzinę temu...

...........
Nie powiedziała Apaczowa kompletnie nic.

Nie mogła.
Cóż miałaby powiedzieć, kiedy serce jej pękło na milion kawałków?
Cóż miałaby powiedzieć, kiedy była zajęta łykaniem łez, żeby się nimi nie zadławić?

Cóż miałaby powiedzieć, gdyby nawet nie była tym zajęta, skoro w głowie miała kompletną pustkę i chaos?
I cóż miałaby powiedzieć, skoro jedyne, co chciała, to uwolnić wreszcie z płuc jedno wielkie "NIEEEEE!"

I może jeszcze chciała stać się znowu dziewczynką i śmiać się beztrosko z R. w domku w ogrodzie i gapić się na plakaty Backstreet Boys i jeść te czereśnie, aż do bólu brzucha...

A jedyne, co mogła, to siedzieć i myśleć. A tak bardzo chciałaby nie myśleć!
Nie myśleć o tym, dlaczego...
32 lata!!! Pełnia sił, zdrowia i pełnia szczęścia!
Nie myśleć o tym, co z dziećmi? Z mężem? Z matką i ojcem, którzy stracili jedyną córkę?

Tyle marzeń, tyle planów, tyle chęci, tyle wszystkiego.
I nagle, między piątkiem, a niedzielą.. nie ma już nic.

I wpadła Apaczowa do R. w tygodniu. Tak, jak obiecała...
I serce jej pękło na kolejny milion kawałków, bo wiedziała, że to już jest ich ostatnie spotkanie.
I łykała znowu Apaczowa te łzy, nie wierząc, że to się dzieje naprawdę.
I tłumiła szloch patrząc na otępiałą z bólu matkę R., na jej półprzytomnego męża i na najstarszego syna, który był, ale chyba tak naprawdę nie wiedział, gdzie jest.
I stłumiła kolejny szloch na myśl o tej pozostałej trójce, której nie zabrano na pogrzeb, bo nie wiadomo, jak by to się mogło skończyć.

I tak tłumi Apaczowa ten szloch każdego roku w lutym, już od trzech lat.
I każdego roku w lutym nadal tak samo nie wierzy w to, co się stało.

Ale każdego roku w lutym Apaczowa znów przypomina sobie, jakie to ważne, żeby się cieszyć tym, co ma teraz.
Bo za chwilę, za moment, za czas pomiędzy piątkiem i niedzielą...może już nie mieć nic.








7 komentarzy:

  1. Zbiłaś mnie z tropu kompletnie! Kompletnie nie wiem, co napisać bo ty napisałas wszystko!
    Współczuję rodzinie i tobie Apaczowo bo przyjaźń to wielka rzecz. Za czasem rany się zabliźnią...nie wiem za ile lat. Smutek w sercu pozostanie na zawsze, miłosc rozsypana na tysiąc kawałków będzie w każdym z was. Najgorzej mają dzieci bo matki są od tego aby były i kochały. Kiedy matki zabraknie kończy sie cały świat i przesady w tym nie ma. Na wieczność w sercu pozostanie pustka i potrzeba posiadania.
    Rozumiem to wszystko od kości. 17 lutego minie 25 lat od nagłej śmierci mojej mamy. Ból czuję od zawsze, na zawsze a najsmutniejsze jest to, że tak naprawdę nie wiem, jak to jest mieć mamę. Dla moich dzieci jestem mamą z własnych ideałów i może dlatego czasem jestem taka sroga.
    Pozdrawiam cię gorąco i dziękuję za głęboki tekst o egzystencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja Ci bardzo dziękuję!!! I współczuję przeogromnie! Mogę sobie tylko wyobrazić, co czułaś te 25 lat temu i co czujesz nadal. I jak bardzo zmienia się wtedy świat. To prawda, że rany się zabliźnią. Jednak zawsze w sercu pozostanie taka rysa, która szczególnie nam o sobie przypomina w "tych" dniach.
      Dzieciaki mają cudowną babcię, która je wychowuje (z przyczyn, o których nie będę pisać, bo ogrom tragedii w tej rodzinie po śmierci R. był niewyobrażalny). Ale tak, jak napisałaś - ta pustka w sercu zostaje na zawsze i nie da się jej niczym zapełnić.
      Pozdrawiam Cię najserdeczniej.

      Usuń
  2. Czytając pękało mi serce. Wielki żal, ból, a Ty jesteś wyjątkową osobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję najmocniej!
      Ja sama, kiedy wracam do tego wpisu, za każdym razem przeżywam wszystko na nowo i lecą te łzy strumieniami...

      Usuń
  3. Mój Boże. Siedzę i płaczę chociaż nie znałam nigdy R. i nie znam Apaczowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Edytko! To świadczy o tym, że jesteś cudownym, wrażliwym człowiekiem.

      Usuń
  4. Apaczowo kochana, ryczę.... Karmię teraz to moje najmniejsze szczęście - 10 miesięcy ma Kruszynka, karmię, czytam i ryczę. W środku mną rzuca. Bardzo. Mój syn, ten pierworodny coś jakby w wieku pierworodnego R, kiedy R odeszła. Myślę o Tobie Apaczowo, bo mieć kogoś takiego jak R. blisko siebie przez dzieciństwo i potem w "zasięgu ręki" to przeogromne szczęście. Ale jak wielki ból przy stracie to wyobrazić sobie nie jestem w stanie. Apaczowo, tulę Cię. Mocno. Tyle mogę.

    OdpowiedzUsuń