wtorek, 20 października 2015

Liebster Award, czyli Apaczowa się wywnętrza.



W ubiegłym tygodniu spotkała Apaczową podwójnie niespodziewana niespodzianka, a mianowicie otrzymała dwie nominacje do nagrody Liebster Award, od dwóch niesamowitych, utalentowanych Kobiet.







Pierwsza od Doroty z bloga Dorota na Przedmieściach, a druga od Ani z O sobie dla mnie.

Odpowie Apaczowa w takiej kolejności, w jakiej otrzymała pytania, więc jako pierwsze od Dorotki:

1. Do czego potrzebny jest Ci blog?
Właściwie odpowiedź zawiera się w pierwszym moim poście, czyli TU. W wielkim skrócie powiem więc, że głównym powodem jest ocalenie od zapomnienia moich wspomnień i myśli. I bardzo żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej.

2. Posty planujesz czy powstają spontanicznie?
Zdecydowanie spontanicznie. Wszystkie zaplanowane tytuły siedzą sobie grzecznie w poczekalni, bo oprócz tytułu nie ma w nich nadal żadnej treści ;))

3. Z czego jesteś najbardziej zadowolona na blogu?
Z tego, że poznałam dzięki temu wiele wspaniałych Kobiet, wiele osobowości i talentów, które chcą poświęcić wolną chwilę i skrobnąć tu do mnie kilka słów, co mnie niesamowicie za każdym razem dziwi i wzrusza.

4. Wolisz filmy czy zdjęcia?
Jedno i drugie ma swoje zalety. Ostatnio popłakałam się na filmie z drugich urodzin Córki. Zdjęcia nie przypomniały mi o tym, jak cudnie w jej ustach brzmiało słowo "musia".

5.  Idealne czy ręcznie robione?
Ręcznie robione, bez dwóch zdań. Choć patrząc na niektóre z tych utalentowanych Kobiet, o których wspomniałam wyżej, ręcznie robione też może być idealne :)

6. Trendy to coś czym się przejmujesz?
Jedynie jeśli chodzi o Córkę. Tu z wieloma trendami - chcąc nie chcąc - muszę być na bieżąco.

7. Jesteś ranny ptaszek czy nocny marek ?
Zdecydowanie nocny marek. A rano ranny ptaszek zazwyczaj usiłuje mi wbić do głowy nieco rozumu ;)

8. Co przeważa w Twoim życiu - plan czy spontan.
Odkąd mam Dziecko lubię mieć wszystko zaplanowane. Połowa z tych planów i tak bierze w łeb, ale się nie poddaję.

9. Robisz listy - to do?
Tak! Mnóstwo. I chyba zaraziłam Córkę, bo od kilku lat przed każdym wyjazdem robi własną listę rzeczy, które koniecznie musi spakować.

10. Co Cię uszczęśliwia?
Spokój. Czyli dni, kiedy nie wstaję rano z myślą, że czeka mnie coś nieprzyjemnego.
I te, kiedy jest czas usiąść z Córką i przy kubku gorącej czekolady obejrzeć setny raz "Przyjaciół".

11. Czy masz już plany na wakacje?
Aż tak daleko moje planowanie w przyszłość nie wybiega ;))


A teraz pytania od Ani:
1. Co skłoniło Cię do założenia bloga?
Ocalić od zapomnienia - ta myśl mi przyświecała, kiedy zaczynałam pisać.

2. Od czego zaczynasz dzień?
Od patrzenia przez okno. Te 5 minut, kiedy obserwuję budzący się świat - bezcenne.

3. Gdzie widzisz siebie za 5 lat?
Mam nadzieję, że w końcu we własnym domu.

4. All inclusive czy podróż bocznymi drogami?
Może i all, ale skąd mam wiedzieć, kiedy nie próbowałam? ;))

5. Blogi kulinarne - pokusa czy inspiracja?
Inspiracja! I pokusa...

6. Zawsze sałatka czy czasem frytki?
Zawsze frytki, czasem sałatka. Ech.

7. Gdyby można było wybrać, być może ponownie, lepiej być pracownikiem, czy pracodawcą?
Pracodawcą. Ale teraz nie popełniłabym już tych błędów, które popełniłam jako młody przedsiębiorca.

8. Dokąd pojechałabyś na weekend, tak od razu, bez wahania?
Do Warszawy. Post czeka na zrobienie, więc trochę o Warszawie jeszcze będzie.

9. Jakiego języka chciałabyś się nauczyć?
Espanol. Marzy mi się. Kto wie, może...

10. Do czego masz słabość?
Do szydełka. Nie potrafię mu ostatnio odmówić swojego czasu ;))

11. Jak długo potrafisz wytrzymać bez internetu?
Yyyy...trzeba szczerze przyznać, że u mnie to już rodzaj uzależnienia, więc... no.


Kochane Kobietki, dziękuję Wam serdecznie za te wyróżnienia! To ogromnie ważne dla mnie, że doceniacie to, co robię i zaglądacie tu do mnie.

Co do moich nominacji... myślę, że zrozumiecie, jeśli nikogo nie wyróżnię. Wszystkie blogi, które obserwuję zasługują na te nominacje, ale niektóre z Was już dostały ich kilka, albo macie ręce pełne roboty, więc komu by się chciało odpowiadać na moje pytania.
Chciałam jednak z tego miejsca podziękować wszystkim Wam za to, co robicie. Każdej z Was życzę, abyście się spełniały w tym, co robicie i nadal raczyły nas swoją twórczością.

Na koniec jeszcze coś słodkiego, żeby nie było, że Apaczowa już tylko szydełkiem wywija ;))







P.S. Apaczowa - gapa nie z tej ziemi, opublikowała post zanim go dokończyła...
Dziękuję więc za komentarze, które pojawiły się jeszcze zanim kobiecina ogarnęła ten chaos ;))











środa, 7 października 2015

Powrót marnotrawnej Apaczowej.

 
Wstyd...
Wstyd niesamowity.
Siedzi Apaczowa i nie wie, jak Wam w oczy spojrzeć, od czego zacząć i na czym skończyć.
 
Jakie wielkie słowa wypisywała na początku, że sobie tu pisać będzie dla siebie samej, a miejsce to ma być dla niej motywacją do systematyczności i regularnych zapisków ważniejszych dla niej wydarzeń i co?
I taka regularna jest, że miesiąc nic nie zapisała, a przecież było o czym!
 
Wstyd Apaczowa...
Przez ten czas zaczęły tu zaglądać cudowne Osoby i żeby jedna z nich musiała Ci aż przypomnieć, coś obiecywała?

Ruszyło ją coś w środku, bo kobiecina uwierzyć nie mogła, że ktoś za nią rzeczywiście zatęsknił i z energią nową powzięła postanowienie, że nigdy już się tak nie zapuści.
 
Bo wstyd.
 
Ale żeby nie było, że to z samego tylko lenistwa, to powiedzieć należy, że w czasie, który minął od ostatniego wpisu spadły na Apaczową bodaj wszystkie plagi egipskie, a zwłaszcza jedna, która spadła i trwa i wygląda na to, że szybko sobie nie pójdzie.
 
Otóż nawiedziła osiedle Apaczowej ekipa minionków, która zaczynając skoro świt, a kończąc późnym wieczorem pruje chodniki i przydomowe ogródki w celu unowocześnienia instalacji elektrycznych.
Grupa minionków kilka razy już doprowadziła do wysadzenia korków, przecięła przewód od dzwonka przy furtce i przydusiła trawę w ogrodzie toną wykopanej pod przewody gliny. Lecz jednocześnie ta sama ekipa kopie rowy kształtem przypominające trasę slalomu, aby oszczędzić róże i tuje, tak czule pielęgnowane przez Matkę Apaczowej.
 
W związku z akcją przecinania różnorakich przewodów i wysadzania korków, jeden z laptopów musiał skorzystać z psychologicznej pomocy serwisu, bo popadł w czarną rozpacz i ekran nie chciał mrugnąć do Apaczowej ani jednym pikselem.  
Odtąd Apaczowa włączała wszelkie elektroniczne urządzenia jedynie wtedy, gdy minionki udawały się na spoczynek, a w ciągu ich dziennych szaleńczych wykopków usiłowała znaleźć sobie zajęcia innego typu.
 
Znalazła.
Własciwie nie szukała długo, bo takie jedno marzenie jej się tłukło po głowie już od dawna, ale jakoś wciąż brakowało jej czasu na jego realizację.
Teraz odcięta od wszelkiej elektroniki mogła w końcu zająć się tym, czym kilka dobrze znanych jej blogerek kusi w swoich wpisach...
 
Szydełko.
 
To jedno słowo sprawiało, że Apaczowa toczyła ślinę na widok cudów powstających pod dotykiem tego cudownego narzędzia i miała wrażenie, że to jakaś czarodziejska różdżka jest, bo gdzie zwykły mały kawałek metalu czy tworzywa potrafiłby takie cuda czynić?

Ale wiedziała Apaczowa, że te czary to właściwie w rękach tych szydełkowych Mistrzyń siedzą i te czary talentem się zwą po prostu.

Wiedziała, że Mistrzyniom nigdy nie dorówna, ale zaczęła sobie coś tam nawijać, jakieś niteczki przeplatać i kolory łączyć, aż nie mogła uwierzyć, gdy pewnego razu dosyć ładny babciny kwadrat jej wyszedł, którego pruć nie trzeba było i nawet za podstawkę pod kubek mógłby bez wstydu służyć.
Zachęcona tym niewielkim sukcesem postanowiła dziergać dalej, może nawet poduszka jaka w końcu wyjdzie.
 
Tak się rozpędziła, aż stwierdziła, że na poduszkę nadziergała zdecydowanie za dużo, może by więc jaki dziecięcy kocyk zmajstrować, ale gdy i ta ilość udziergana została, doszła Apaczowa do wniosku, że szkoda materiału i rzuca się od razu na ilości hurtowe w celu zszycia z kwadratów narzuty na łóżko Córki...
 
Aż się boi Apaczowa co będzie, gdy wydzierga ilość na tę narzutę wystarczającą...
 

 
 

 
 
 
 
 

 
 

 
 







środa, 19 sierpnia 2015

Jak to w upale...


36 stopni w cieniu.

Żar leje się z nieba.
Trawa błaga o kroplę wody.
Warzywnik woła o pomstę do nieba.

Ptaki zamilkły, zaschło im w gardziołkach.
Pszczoły parzą bose stopy rozgrzanym pyłkiem.

Córka Apaczowej parzy stopy na rozgrzanym betonie.
Dobiega do trawy i wskakuje do basenu, po czym nad basenem unosi się obłoczek pary, powstały podczas kontaktu rozgrzanych stóp z chłodną wodą...

Apaczowa obserwuje to wszystko z kuchennego okna.

Apaczowa piecze.
Żar leje się z Apaczowej.
Milczy, bo zaschło jej w gardle.
Nie ma czasu napić się wody.
Parzy sobie dłoń rozgrzanym piekarnikiem.
Obłoczek pary wzbija się podczas kontaktu rozgrzanej dłoni z chłodną wodą...

Ledwo zipie.
Ale piecze.

A potem jeszcze dekoruje.

36 stopni w cieniu...








Mickey i jego auto to zabawki.
Miały zostać na pamiątkę po "pierwszoroczkowym" torcie.



sobota, 8 sierpnia 2015

Garść praktycznych wskazówek, czyli Apaczowa się wymądrza.


Moje drogie Koleżanki, z góry uprzedzam, że jest to długaśny post dla podobnych do mnie tortowych zapaleńców, którzy chcą pobawić się masą cukrową, ale nie bardzo im wychodzi, albo robią w ogóle po raz pierwszy.

Nie jestem cukiernikiem, lecz samoukiem, ale coś tam już na tej swojej tortowej drodze przeszłam, więc skoro zostałam poproszona o kilka rad, chętnie ich udzielę na zasadzie "jedna baba drugiej babie" ;))
 
--------------------
1. BISZKOPT.
 
Tu od razu zaczynają się schody. Na wszystkich filmikach instruktażowych o dekorowaniu tortu masą cukrową, angielskie panie używają dość grubych warstw sztywnego, twardego biszkoptu, przekładają je tylko jakąś marmoladą lub cienką warstwą lukru, szpachlują masą maślaną i dekorują.
Pomyślałam sobie, że wszystko fajnie, taki tort pięknie wtedy trzyma kształt, ale co ze smakiem?

Robię więc biszkopt ze sprawdzonego przepisu, który jest mięciutki i puszysty, a przekładam go zazwyczaj kremami na bitej śmietanie z różnymi dodatkami, bądź kremem mascarpone. Czasem dodaję owoce.

Moim zdaniem najlepsze połączenie to czekoladowy biszkopt, krem śmietanowy i wiśnie.

Przepis na ten biszkopt znalazłam na jakimś blogu, ale było to mniej więcej dwa lata temu, więc niestety nie pamiętam, na którym. Obiecuję jednak, że jeśli kiedyś znajdę źródło, to uzupełnię.

6 jajek
1 czubata szklanka cukru
0,5 szklanki mąki pszennej
0,5 szklanki mąki ziemniaczanej (nie skrobi!)
3 łyżki kakao
1 łyżka soku z cytryny lub octu
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżka oleju
1 łyżeczka wody

Ten sam przepis wykorzystuję do zrobienia jasnego biszkoptu, ale wtedy zamiast 3 łyżek kakao, dodaję 1 czubatą łyżkę dowolnej mąki.

Oddzielamy żółtka od białek. Białka ubijamy na sztywno, pod koniec ubijania dodajemy partiami cukier.
W drugiej misce mieszamy żółtka z proszkiem do pieczenia oraz łyżką octu (lub soku z cytryny).
Wymieszane żółtka wlewamy do białek i delikatnie mieszamy przez chwilkę mikserem na najniższych obrotach.
Do sitka wsypujemy obie mąki i kakao, a potem przesiewamy to po troszeczku do białek i mieszamy bardzo delikatnie szpatułką (nie mikserem!), aż do momentu, w którym nie będzie grudek. Jeśli zrobicie to za szybko, lub za długo, masa przestanie być puszysta, a biszkopt będzie ciężki. Na koniec wlewamy ostrożnie łyżkę oleju, potem wodę, delikatnie mieszamy do połączenia, dosłownie przez chwilkę.

Dno tortownicy wykładamy papierem do pieczenia, wlewamy delikatnie masę, pieczemy ok 45 minut (do suchego patyczka) w 170 stopniach (ta temperatura jest odpowiednia przy moim piekarniku, u Was może być potrzebna odrobinę niższa lub wyższa).

Po upieczeniu od razu wyjmujemy biszkopt z piekarnika i zrzucamy go z wysokości ok 30cm (oczywiście nadal w blaszce).

Studzimy i dopiero wtedy wyjmujemy z tortownicy.

Nasączamy przeważnie wywarem herbacianym z cukrem i sokiem z cytryny (bardzo delikatnie, bo ten biszkopt i tak już jest mięciutki).

Na bazie tego biszkoptu robię różne wariacje, np. zebrę, która była użyta przy TYM torcie.
 
Niedługo mam zamiar wypróbować przepis na ten sztywny, gruby biszkopt z angielskiego przepisu, dam znać, jak to potem wygląda jeśli chodzi o smak ;))

O kremach nie będę już pisać, to wyłącznie Wasza fantazja podpowie Wam, czego użyć. Może to być naprawdę wszystko: bita śmietana + wiśnie, śmietana+mascarpone+pokruszony baton (pycha), kremy owocowe, dżemy, z dodatkiem owoców lub bez.
 
-------------------------------
2. SZPACHLOWANIE.
 
To nic innego, jak obłożenie tortu masą maślaną, w celu przygotowania go pod masę cukrową.
To jeden z najważniejszych kroków, bo od niego zależy, czy masa cukrowa będzie wyglądała ładnie i równo.

Podstawowym błędem jest używanie do tego celu kremu na bazie śmietany, najczęściej tego samego, którym przekładaliśmy tort. Śmietana powoduje rozpuszczanie masy cukrowej, więc tort będzie się pocił, a masa może się zwyczajnie topić.

Używamy więc do tego celu masy maślanej.
200g masła
400g cukru pudru
1 łyżka wrzątku

Miękkie masło miksujemy, aż będzie puszyste, dodajemy cukier i dalej miksujemy (będzie gęste). Dolewamy łyżkę wrzątku i znów miksujemy. Masa powinna mieć taką konsystencję, aby łatwo dało się ją rozsmarować na torcie, jeśli więc widzimy, że jest za gęsta, dodajemy jeszcze odrobinę wrzątku.

Ja robię podwójną ilość tej masy, żeby się nie stresować, że zabraknie jej w trakcie nakładania na tort. Jeśli coś zostanie, przykrywam folią spożywczą i wykorzystuję później, bo warstwy tej masy nakłada się stopniowo:

Pierwszą warstwę nakładamy na tort, wyrównujemy górę i boki (najlepiej specjalną metalową skrobką, ale ewentualnie może być prosty nóż).
Wkładamy do lodówki na godzinę.

Drugą warstwę nakładamy już cieniej, służy ona wyrównaniu dziurek i wygładzeniu tortu.
Odstawiamy znów do lodówki i w razie potrzeby nakładamy trzecią warstwę.
Wkładamy do lodówki na minimum 3 godziny, a najlepiej na całą noc.

Nie chodzi o to, aby warstwy masy maślanej były grube. Wręcz przeciwnie, powinny być w miarę cienkie, ale dokładnie pokrywać wszelkie nierówności.
Dodatkowo izoluje ona krem ze środka tortu od masy cukrowej oraz pełni oczywiście rolę kleju do tejże.
 
------------------------------
3. MASA CUKROWA.
 
Tu wypróbowałam kilka opcji:
Pierwszą i najdłużej wykorzystywaną jest ta ze zrobieniem masy cukrowej samodzielnie.
 
800g cukru pudru
3 łyżeczki żelatyny
3 łyżeczki glukozy
50ml wrzątku
 
Cukier przesiewamy. Żelatynę rozpuszczamy we wrzątku, dosypujemy do niej glukozę i mieszamy do rozpuszczenia. Wlewamy stopniowo do cukru (być może nie zużyjemy całego płynu, dlatego nie należy wlewać wszystkiego na raz). Zagniatamy, jak ciasto, aż do uzyskania konsystencji miękkiej plasteliny.
 
Niestety masa ta nie jest zbyt elastyczna i zdarzało się na początku, że rwała się przy nakładaniu na tort, ponieważ bardzo szybko schnie i pęka. W związku z tym każdy kawałek, którego akurat nie wykorzystujemy, należy szczelnie owijać w folię spożywczą.
Można dodać do tej masy kawałek planty, ale to i tak niewiele zmienia, jeśli chodzi o jej elastyczność.
 
Dlatego od niedawna do obłożenia tortu wykorzystuję masę gotową, Irca Dama Top. Różnica jest kolosalna, można robić poprawki bez strachu, że za chwilę zaschnie lub się porwie. Jednak ta masa z kolei schnie dosyć długo, dlatego jeśli jakąś ozdobę robię w ostatniej chwili i musi szybko wyschnąć, albo zależy mi, aby była bardzo twarda, to robię ją z tej własnoręcznie robionej masy cukrowej. W taki sposób jest zrobiony TEN TORT. Dół jest pokryty zabarwioną Ircą, a kokarda ze zwykłej masy cukrowej.
 
Żadna z nich jednak nie nadaje się do robienia figurek, jedna schnie za szybko, druga za wolno. Do tego celu używam więc specjalnego lukru do figurek Saracino.
 
Nie wiem, czy są to najlepsze lukry, bo nie mam porównania. Zarówno Irca, jak i Saracino sprawdzają się świetnie, więc nie mam potrzeby próbowania na razie niczego innego.
 
Uwagi:
 
* Podczas wałkowania każdej masy musimy pamiętać, aby mieć w zanadrzu cukier puder i nim podsypywać blat, żeby masa się do niego nie przyklejała. Im cieniej rozwałkujemy masę, tym więcej będzie widać nierówności na torcie i trudniej będzie przenieść na niego masę, ale nie może być też ona zbyt gruba, bo będzie wyglądać nieestetycznie i ciężko.
 
* Należy pamiętać, aby nakładać masę na tort umieszczony już na docelowej paterze, czy specjalnej tekturowej podkładce, bo jeśli będziemy ruszać tort po jej nałożeniu, może ona popękać, albo zacząć się odklejać.
 
* Rozwałkowana masa cukrowa musi być oczywiście odpowiednio większa od powierzchni tortu z bokami, bo gdy zaczniemy ją zbyt mocno naciągać po nałożeniu na tort, zacznie się rwać.
 
* Po rozwałkowaniu najlepiej przenosić masę na tort nawijając ją najpierw na wałek, oczywiście obficie posypaną cukrem pudrem, aby się nie lepiła sama do siebie.
 
* Gdy masa będzie już na torcie, zaczynamy wygładzanie jej od góry, następnie stopniowo schodzimy w dół, naciągając delikatnie od dołu jej nadmiar i wyrównując boki.
Kiedy wszystko już dokładnie się przykleiło, odcinamy nadmiar masy przy podstawie tortu.
 
--------------------------------------------------

Nie wiem, czy pomogłam, bo być może wszystko to już wiecie, a na pewno nie są to rady dla zawodowych cukierników, którzy swoją wiedzą mogliby mnie powalić na ziemię i przydepnąć obcasem ;))
Jeśli jednak choć jedna osoba stwierdzi, że na coś jej się to przyda, to będę nieziemsko zadowolona :))





czwartek, 6 sierpnia 2015

Znów starsza o rok. Urodzinowo, część 4 - Apaczowa.



Kolejny rok, kolejne urodziny, kolejna cyfra do kolekcji.
Kolejny raz kręcenie głową z niedowierzaniem i kolejny raz tekst typu: jak ten czas leci!

Urodziny w lipcu nie mogą obejść się bez przyjęcia w ogrodzie, bez gości i zapachu grillowanych potraw.
I nawet pogoda jakby postanowiła zrobić prezent Apaczowej i podarowała piękne słońce, dzięki czemu nie przybiła Apaczowej ta kolejna zmiana cyferki, a tańce, hulanki i swawole trwały do późnej nocy.

Tylko z tortem miała Apaczowa problem, bo przerosła ją ilość pomysłów i nowych technik do wypróbowania.
Może szprycą ozdobić?
Albo malowany!
Albo z pawimi piórami, byłby piękny...
Jednak ta szpryca chyba...
A może bez ozdób, tylko kremem przełożyć i owoce rzucić...
Nie, pomyślą, że czasu nie miała, albo jej się nie chciało...

Aż w końcu słyszy Apaczowa: "mamo, przecież to jakby prezent od ciebie dla ciebie, więc zrób sobie w kształcie prezentu!".

No to jest.
Apaczowej prezent na jej własne, trzydzieste czwarte urodziny.









sobota, 11 lipca 2015

Zielony ninja, czyli jak Apaczowa nie nadąża za trendami.


Głównego bohatera tej opowieści poznała Apaczowa dopiero w dniu, w którym dostała zamówienie na ten tort.

Jej pierwsze skojarzenie, gdy usłyszała "zielony ninja", to oczywiście jeden z owych Wojowniczych Żółwi, które robiły furorę, gdy Apaczowa była dzieckiem i razem z bratem siadywała przed ekranem, aby przeżyć kolejną przygodę wraz z Leonardo, Donatello, Michelangelo i Raphaelem.

Okazało się jednak, że owe żółwie chyba już na dobre schowały się w swych kanałach, z głuchym łomotem zatrzaskując za sobą ciężkie, żeliwne włazy.
Nie o takiego bowiem ninję chodziło.

Bohater, z którym przyszło się Apaczowej zmierzyć, to jeden z wojowników Lego Ninjago, niejaki Lloyd, którego charakterystyka jest jednak zbyt skomplikowana, aby go Apaczowa dobrze poznała, jeśli nie obejrzy przynajmniej kilku odcinków serialu o tych walecznych ludzikach.
Ponieważ jednak Apaczowa serialu nie ma zamiaru oglądać, bohater ten nadal pozostanie dla niej zagadką.

Zagadka ta kosztowała Apaczową zaledwie kilka dodatkowych siwych włosów, oraz jedynie kilka nieprzespanych nocy.

(Z góry Apaczowa przeprasza za nieczarną czerń na zdjęciach, jednak zdjęcia te robiła w biegu, zanim jeszcze tort został "odkurzony" z nadmiaru cukru pudru.
Uprasza się więc o użycie wyobraźni w celu uzyskania czarnej czerni na obrazkach...)










piątek, 3 lipca 2015

Różne oblicza miłości.


Czy można zakochać się w kartce papieru?
W zwykłej, białej kartce formatu A3, na której zwykłą drukarką naniesiono kilka kilkanaście kilkadziesiąt  ileśtam zwykłych czarnych kresek?
Kółka, trójkąty, kwadraty, prostokąty, linie proste i przerywane.
Cyfry, litery i tabelki.

Czy taka zwykła kartka może powodować przyspieszone bicie serca?
Czy można robić do niej maślane oczy i myśleć o niej w dzień i w nocy?
Czy można się w takiej kartce zakochać?

Można.
Apaczowa się zakochała.

Bo te kółka, trójkąty i kwadraty, te linie i cyfry, wszystko to jest spełnieniem jej marzeń, jeszcze z lat młodzieńczych, kiedy to naoglądawszy się amerykańskich seriali marzyć zaczęła o własnym domu, który urządzi w takim właśnie amerykańskim stylu, z wielką wyspą w kuchni, z białymi listwami przy podłodze i z wielgachną ilością okien.
Bo te właśnie kwadraty i linie to jej przyszłe pokoje, kuchnie, korytarze i łazienki.
Okna, drzwi i ściany.
Schody, taras i garaż.

Ale nie była to miłość od pierwszego wejrzenia,
Jadąc po raz pierwszy do pani architekt mieli Apaczowie w głowie ułożony plan swojego domu, nawet rysunki wstępne też mieli, co, gdzie i jak chcieliby widzieć u siebie, więc wszystko wytłumaczywszy i zostawiwszy plany, po godzinnej rozmowie udali się do domu, z wielkim spokojem stwierdziwszy, że pani architekt niemalże czyta im w myślach i "patrz, jak ona dokładnie wiedziała, o co nam chodzi".

Spokój (mówiąc oględnie) opuścił ich przy drugim spotkaniu, kiedy okazało się, że pani architekt chyba pomyliła zamówienia i pokazuje Apaczom jakiś dom z kosmosu raczej, bo na pewno nie ten z ich myśli.
Z całego planu chyba tylko garaż okazał się stać na swoim miejscu.

Jadąc na trzecie spotkanie Apaczowa po raz pierwszy się bała.
Nie wiedziała już w ogóle czego się spodziewać i gotowa była zmienić architekta, jeśliby się okazało, że jednak do obecnej projektantki mogliby mówić równie dobrze po chińsku.

Usiadła i z bijącym sercem przez długą chwilę wpatrywała się w plany, na których nadal nie mogła rozpoznać swojego domu.
To przecież nie tu miało być i nie tak!
A tego miało nie być w ogóle!

Jednak wpatrywała się nadal i nie odzywała ani słowem, aż w pewnej chwili zaczęło jej się wydawać, że weszła właśnie do tego domu i spaceruje po nim, przyglądając się wszystkiemu, ustawiając meble, rozmieszczając kuchenne sprzęty i wieszając rolety.

Nie wiedziała, jak to się stało, ale w pewnym momencie stwierdziła, że TO jest właśnie jej dom!
Nie ten z ich pokracznych planów, nie ten z myśli, ale właśnie TEN, który leżał przed nią stworzony z tych czarnych kresek!

Kresek, które mówią, że to właśnie w TYM salonie okna będą wychodzić na trzy strony świata.
To właśnie w TEJ kuchni będzie piekła swoje torty, w międzyczasie spoglądając na ogród i zastanawiając się, kiedy wreszcie przestanie padać i pójdzie wyplewić grządki.
To właśnie w TEJ pracowni będzie mogła porozrzucać na podłodze materiały i zostawić je rozgrzebane, dopóki nie skończy robótki i nikt jej złego słowa nie powie.
I to właśnie w TEJ sypialni będzie padać wieczorem na twarz ze zmęczenia, ale jakże piękne to będzie zmęczenie.

I właśnie to wszystko jest zaklęte na tej zwykłej białej kartce, przez co ta kartka nigdy już dla Apaczowej zwykła nie będzie.

Jest za to jak mapa najcenniejszego skarbu, który jeszcze przez chwilę pozostanie ukryty, ale wie Apaczowa, że on tam jest, wie nawet gdzie i tylko czasu trochę potrzeba, żeby się do niego dostać.