wtorek, 24 marca 2015

Międzyblogowy Kącik Czytelniczy #1 - "Nomen Omen" Marty Kisiel.

 
 

Dzięki pomysłowi Pauliny, z którym można zapoznać się TUTAJ , zmobilizowałam się w końcu i powróciłam do mojego ukochanego, acz na jakiś czas niewdzięcznie porzuconego w kąt zajęcia, czyli czytania.
Do recenzji o wiele trudniej jest się zabrać, niż do samego czytania, ale spróbuję.

O Marcie Kisiel usłyszałam, kiedy znajoma zaczytywała się jej "Dożywociem". Zachwytów nad tą książką było co nie miara, więc postanowiłam i ja po nią sięgnąć teraz, kiedy solennie obiecałam przeczytać choć 10 książek w ciągu roku.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy się okazało, że uzyskanie egzemplarza graniczy z cudem, że nie ma nawet od kogo pożyczyć, nie mówiąc o kupnie.

Postanowiłam więc sięgnąć po inną książkę tej autorki, również mocno zachwalaną jako komedio - horror.
"Nomen Omen".



Opis brzmi tak:

Przygoda czai się za rogiem. A imię jej Salomea!
Salomea Przygoda ucieka od zwariowanej rodziny, chcąc rozpocząć samodzielne życie. Gdy okazuje się, że jej stancja przypomina posiadłość z filmów grozy klasy B, prowadzona jest przez trzy siostry w dość podeszłym wieku i papugę, a w telefonie słychać głosy, Salka zaczyna zastanawiać się, czy to aby na pewno był dobry pomysł. Pojawienie się młodszego brata jedynie komplikuje i tak niełatwą już sytuację – zwłaszcza, gdy pewnego dnia próbuje utopić siostrę w Odrze.

Podobno można pękać ze śmiechu na każdej stronie.
Podobno nie idzie się oderwać.
Podobno trzyma w napięciu do końca...
Podobno...

No cóż mam powiedzieć.
Chciałam zacząć od tego, że tym, co teraz napiszę narobię sobie niechybnie wrogów, ale nie oszukujmy się, blog to przecież bardzo kameralny, sami swoi w ilości sztuk kilku zaglądają.
Wobec tego napiszę szczerze, bo jakiż inny sens miałoby opisywanie przeczytanych książek, jeśli nie szczera opinia zwykłej zjadaczki...książek.

Miałam ochotę poddać się po pierwszym rozdziale.
Miałam ochotę po drugim.
I  po trzecim i czwartym. 
Cały czas wydawało mi się, jakbym przez przypadek trafiła na czat pomiędzy trzynastolatkami, a nie na książkę poczytnej autorki. Miało być śmiesznie, a ja miałam wrażenie, jakby ktoś chciał w tych czterech rozdziałach na siłę umieścić wszystkie durnowate odzywki, jakie zna.

Bo naprawdę uważam, że mam poczucie humoru.
Śmieszy mnie dowcip sytuacyjny, śmieszą mnie książki, filmy, uwielbiam zaglądać na blogi, gdzie pisze się lekko i dowcipnie...
ale nie śmieszą mnie teksty typu:
"Babuniu, babunia kpi, czy o drogę pyta?"
"Mam przegwizdane, jak czajnik na pełnym gazie"
"Spoko majonez, siostra! Nie takie abominacje się w instancjach rąbało!"
"Seryjnie? Ale po kij?"

Może ja i jestem starej daty, ale na litość, nikt tak nie mówi przez cały czas! Bez przerwy, zdanie po zdaniu, jedna z postaci mówi właśnie w taki sposób. Do tego pozostali bohaterowie też niewiele mniej, więc miałam już poczucie takiego nadmiaru, że totalnie psuło mi to odbiór. Spośród tych wszystkich bzdurnych dodatków musiałam wyłapywać najpierw sens wypowiedzi, przez co trudno mi było skupić się na opowiadanej historii, choć w sumie nie wiem, czy było się na czym skupiać.

Jednak coś pod koniec tego czwartego rozdziału zaczęło się w końcu dziać, co wciągnęło mnie na tyle, że przestałam zwracać uwagę na te puste dialogi.

Coś ruszyło, coś zaskoczyło, coś sprawiło, że szybkim skokiem pomijałam te głupawe odzywki, których na szczęście było potem już coraz mniej (może autorce wyczerpały się pomysły), aż na końcu nie było ich prawie zupełnie.
I w końcu mi się spodobało.
Na tyle, że czytałam kolejne rozdziały niczym rozpędzający się pociąg, najpierw powoli (nie dowierzając, że rzeczywiście robi się w końcu ciekawie), potem coraz szybciej i szybciej, aż ostatnie rozdziały wprost połykałam, nie mogąc doczekać się dalszego ciągu.

Fajny pomysł, ciekawe zwroty akcji i spora wiedza o Wrocławiu przeniosły mnie w końcu w tamten świat, wczułam się i przebiegłam przez te strony do samego końca.
Z prawdziwą ciekawością.
I rozkoszą czytania.
Wreszcie!

I choć były takie momenty, że miałam wrażenie, jakby tę książkę pisały dwie osoby (pierwsza ta od głupawych odzywek i całego tego chaotycznego początku książki, a druga ta od całej reszty, gdzie akcja trzyma w napięciu, przeplatana niesamowitymi dziejami Wrocławia)...
I choć ledwo przebrnęłam przez ten początek...
I choć nie śmiałam się praktycznie w ogóle, nie mówiąc o tym, że tym bardziej nie do łez....
I choć chciałam napisać szczerze, że nie dam rady, nie będę tego dalej czytać...
...to bardzo się cieszę, że jednak mój zakodowany genetycznie upór sprawił, że teraz mogę ją  polecić.
Że warto było przebrnąć przez ten początek, aby dokopać się do całej reszty.

Szkoda tylko, że taki świetny pomysł na opowiedzianą tu historię został jednak (moim zdaniem)  trochę zmarnowany przez sposób, w jaki jest napisany.

Jeśli ktoś czytał, to napiszcie swoje wrażenia. Chętnie się dowiem, bo może to jakieś moje zdziwaczenie powoduje, że nie śmiałam się do rozpuku...



6 komentarzy:

  1. Przeczytałam wszystko z dużym zainteresowaniem bo mądrego słuchać należy. Tylko teraz nie wie, czy warto czy przypadkiem nie rąbnę w kąt:) Pozdrowienia serdeczne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbuj, ja się cieszę, że nie rąbnęłam ;) A może akurat Tobie przypadnie do gustu taki sposób pisania, bo mam pewne podejrzenia, że ja przewrażliwiona po prostu jestem :)
      Uściski!

      Usuń
  2. Z książkami tak jest jedni się zachwycają inni nie. Dobrze, że napisałaś co myślisz:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak Gosiu :)
      Każdy z nas ma inny gust i z tego, co czytałam o tej książce, to większość jest zachwycona, więc warto przeczytać, może się spodoba.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. To chyba pozycja nie dla mnie.
    Naslonecznej.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy, co lubisz czytać. Czasem książka potrafi nas mile zaskoczyć, a czasem niestety rozczarować.
      Pozdrawiam :)

      Usuń